Jak się zorientować, że to już czas? Czas najwyższy, aby zadbać o siebie, by móc żyć i pracować spokojnie, lepiej, dłużej?
Przychodzi taki moment w życiu, że człowiek potrzebuje się o siebie zatroszczyć. O takim momencie dowiadujemy się w różny sposób. Bywa, że jest to metoda szokowa, gdy nagle dopada nas choroba, albo ktoś odchodzi. Czasem potrzebujemy naprawdę mocnego sygnału.
Teorie zarządzania zmianą mówią, żeby potrzeba odpowiednio mocnego impulsu – wręcz poczucia kryzysu, zagrożenia, żeby wzniecić potrzebę zmiany i żeby ona mogła się zadziać. Właściwie wystarczy, aby lęk przed startą status quo stał się większy niż lęk przed nowym i nieznanym. Skąd brać odwagę do zmiany (tu zadbania o siebie), gdy nie ma takiego poważnego zagrożenia?
Jak ktoś nam mówi zajmij się sobą, to przeważnie za mało. Czasem życie musi nam dokopać, żeby nam się chciało, żeby się ocknąć i coś dla siebie, czy ze sobą zrobić.
Wyobrażam sobie, że znacie takie historie, gdy wstrząsające wydarzenie lub sytuacja powodują otrzeźwienie i totalne życiowe zmiany. Czy moją zmianę można odbierać, jak totalną? Dajcie znać, jak to widzicie? Ja mam poczucie, że zorientowałam się na czas, że potrzebuję się sobą zaopiekować, bo inaczej daleko nie zajadę.
Co mnie otrzeźwiło?
Sygnałów było kilka – najwyraźniejszy, po którym ruszyłam do działania, to był ten, kiedy to trener na szkoleniu zwrócił mi uwagę, że ja wpadam w roztrzęsienie i płaczę z powodu historii, która się nie wydarzyła! Można zapytać „Jak to”? No tak to. Gdy mamy się słabo np. od stresu, to wystarczy pomyśleć o odpowiednio mocnym dla Twojej wrażliwości czarnym scenariuszu np. o czymś złym, co przytrafia się Twojej bliskiej osobie i dzieje się, łzy płyną. Dla mnie to był tylko sygnał, bo nic złego na szczęście się nie działo. Jedyne (!) co, to moje wyczerpanie rosło, przemęczenie było stałą zmienną i zaczęły pojawiać się dolegliwości w ciele.
Jak więc się na siebie nieco uwrażliwić, żeby nie było za późno na zatroszczenie się o siebie?
Mówią, że nie można zmienić czegoś, czego nie dostrzegamy. Mi pomogła praca własna ze sobą w medytacji uważności. Zaczęłam sobie uświadamiać, jak się rzeczy mają i szukać sposobu na zmianę. Jak zmieniać to, co mnie wyczerpuje, jak wzmacniać to, co mi pomaga. Oswoiłam lęk, zaczęłam się z nim zaprzyjaźniać, to dodało mi odwagi. Zorientowałam się, że mogę być dla siebie bardziej wyrozumiała i po prostu dobra. I dziać się zaczęło! I nadal się dzieje a mi jest łatwiej serfować po falach życia, po wzlotach i upadkach, bo to też część tej sztuki, którą nadal rozwijam i pielęgnuję.
Chcę jeszcze podkreślić, że bycie dobrym dla siebie tworzy stabilną bazę, aby być dobrym dla innych. W trudzie i wyczerpaniu mało kto ma ochotę być miłym dla innych a co dopiero komuś pomagać?!